Rok po porodzie na podium MŚ 24H. Aleksandra Niwińska: "Jestem z siebie dumna!"
Opublikowane w czw., 31/10/2019 - 21:53
Nie wczytywałam się dokładnie, ale jest na pewno zapis o konieczności biegu w schludnym stroju. Bez względu jednak na to, na trasie było sporo ludzi, wielu z małymi dziećmi i widziałam, jak zszokowani zasłaniali usta, gdy Heron koło nich przebiegała. Byłabym w stanie zrozumieć jej zachowanie, gdyby była to ostatnia godzina biegu. Ale na początku?
Wróćmy na koniec do czystego sportu i Ciebie. Jak jednym zdaniem ocenisz swój powrót do sportu i wynik na mistrzostwach świata?
To był sezon jak na roller-coasterze. Wzloty i upadki. Ale jestem bardzo szczęśliwa, że znów wrócilam z medalem. Jestem z siebie bardzo dumna!
Jakie plany masz na najbliższą sportową przyszłość?
Dwa tygodnie odpoczywam, nie robie kompletnie nic, a potem wyjdę na drobny rozruch. Czyli w sumie trzy tygodnie luzu i dopiero wtedy wracam do treningu.
A bardzo cierpiałaś zaraz po biegu 24-godzinnym?
Nie. Już we wtorek poszłam do pracy i było ok (śmiech). A plany obejmuja już następny rok. Głównym startem są wrześniowe mistrzostwa Europy w biegu 24H we Włoszech. Do tej pory postaram się wrócić do biegania w granicach 250 kilometrów. A wcześniej przetrę się zapewne na mistrzostwach Polski.
„Życiówka” z Belfastu 251 km to jest granica Twoich możliwości?
Mam nadzieję, że nie, że mogę pobiec troszkę więcej (śmiech). Nie wiem, czy 260 km jest realne, ale 255 chciałabym kiedyś przebiec!
To tego życzymy i gratulujemy wspaniałego powrotu do sportu! No i oczywiście wiele pociechy z córeczki!
Dziekuję bardzo.
Rozmawiał Piotr Falkowski
Zdj. Aneta Mikulska
OKIEM TRENERA - Maciej Żukiewicz, mąż i szkoleniowiec Aleksandry Niwińskiej:
To był bardzo trudny sezon. Oboje mierzyliśmy się z wyzwaniem, jakim był powrót po ciąży do biegów dobowych. Plan zakładał, że Ola będzie dochodzić do formy stopniowo, jednak przez zamieszanie z wypełnieniem minimum, trzeba było gonić formę.
Jadąc do Albi byliśmy pewni, że więcej zrobić się nie dało, ale po raz pierwszy byłem nie pewny wyniku. Zawsze piszę Oli plan na start i mieszczę się w widełkach wynikowych z dokładnością do 1-2 km. Tym razem nie byłem pewny niczego, zwłaszcza że nie ukończyła Maratonu Warszawskiego z powodu skurczu po 20 km. Nigdy wcześniej nie złapał jej skurcz na żadnym biegu!
Założyliśmy zatem spokojny początek, aby zbierać kilometry i mieć małe spadki tempa. Nie ryzykować, wybić sobie z głowy walkę indywidualną i skupić się na zespole.
Podczas biegu dobrze pracował żołądek, choć Oli biegło się słabo. Biegła nawet za wolno, a najszybsze pętle robiła dopiero po 13 godzinach. Jestem dumny, że biegała całą noc, bez zbędnych przerw, nigdy nie przeszła do marszu, także głowa wytrzymała.
Oceniając to już na chłodno, był to bieg solidny, ale bez błysku. Brakowało świeżości, pewności czy organizm na pewno wytrzyma. Okazało się, że organizm jednak dobrze wszystko pamięta i cenię ten występ bardziej niż 251 km w Belfaście.
Czy można było pobiec lepiej? W tak długim biegu zawsze można coś zrobić lepiej (z mojej strony serwisanta również), ale na ten moment Ola wycisnęła z organizmu wszystko co można. Na argumenty w postaci wyższej formy przyjdzie czas w kolejnych sezonach.

