Marek Ciszyński: "Bez ręki też można fajnie biegać. I nie zamierzam z tego rezygnować!"

 

Marek Ciszyński: "Bez ręki też można fajnie biegać. I nie zamierzam z tego rezygnować!"


Opublikowane w czw., 27/06/2019 - 20:45

– Minęło trochę czasu, aż pomyślałem, że dzieci już trochę podrosły, mam nieco więcej czasu, więc może... trzeba by się ruszyć! Próbowałem kilka razy, bezskutecznie, bo robiłem typowy błąd początkującego: od razu chciałem przebiec 5 kilometrów. Wreszcie zrobiłem inaczej. Na pierwszy raz pokonałem biegiem 300 metrów i to jeszcze zatrzymując się dwu- czy trzykrotnie. Z domu, malutkie kółeczko i z powrotem do domu – wspomina nasz rozmówca.

– Któregoś dnia wróciłem, a organizm powiedział: chcę jeszcze raz! Więc przebiegłem drugie kółeczko – kontynuuje opowieść o swoich sportowych losach. – I tak powoli, powoli, powoli... Po kilku miesiącach doszedłem do 3-4 km biegu. Organizm był coraz wydolniejszy, rzuciłem palenie, brzuszek trochę zszedł. To był rok chyba 2001.

– A w 2003 przebiegłem pierwszy maraton! –  chwali się. – Do tej pory ulicznych maratonów i górskich biegów ultra przebiegłem około 40. W asfaltowym maratonie doszedłem do wyniku 3 godziny 19 minut w Poznaniu, w półmaratonie nieznacznie złamałem 1:30, a moimi najdłuższymi biegami były Rzeźnik 80 km (pokonałem go sam, bo partner nie ukończył) i GUT-84 w Gorcach. W tym roku w Ochotnicy chcę zmierzyć się z dystansem GUT-102. Zobaczymy, jak sobie poradzę – mówi ostrożnie, ale ja nie mam wątpliwości, że da radę śpiewająco!

A dlaczego z bezpieczniejszej ulicy przeniósł się z bieganiem w góry, gdzie znacznie bardziej ryzykuje?

– Mój pierwszy górski raz przydarzył się na półmaratonie wadowickim. Dostałem straszne wciry, ale poczułem, że biegi górskie są zdrowsze dla nóg, stawów. Nie wiem, czy chodzi o to, że na płaskim ruch stopy jest cały czas jednakowy przez ileś tam kilometrów, czy o to, że w górach rytm jest zmienny, raz się biegnie, raz się podchodzi, czy o nierówne podłoże, na którym układ kostno-stawowy pracuje całkiem inaczej... Wiem, tylko, że po maratonie asfaltowym 3 dni dochodzę do siebie, a po 48 kilometrach w Gorcach mogę następnego dnia swobodnie pobiec 20-kilometrowy Ochotnica Challenge.

– Nauczyłem się, że muszę być niezwykle skupiony na trasie, nie wolno mi oderwać wzroku od podłoża. Mimo to, nie ustrzegłem się upadku i choć bardzo uważałem, ani się spostrzegłem jak złamałem ząb i wylądowałem w wielkiej kałuży, w której o mało się nie utopiłem. Ale i tak bieganie w górach służy mi zdecydowanie bardziej. Nie niszczy tak organizmu jak asfalt.

Brak ręki to w bieganiu jeszcze jedno utrudnienie. W górach ważne są kijki, a Marek z oczywistych względów nie może ich używać tak jak większość z nas. Jak więc radzi sobie z kijkami? (czytaj dalej) 


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce