"Igrzyska z moją zawodniczką byłyby spełnieniem marzeń!". Mariusz Giżyński - jeszcze maratończyk, już trener [WYWIAD]

 

"Igrzyska z moją zawodniczką byłyby spełnieniem marzeń!". Mariusz Giżyński - jeszcze maratończyk, już trener [WYWIAD]


Opublikowane w śr., 13/11/2019 - 15:23

Teraz też biegasz i trenujesz sam?

Od 3 lat sam jestem sobie trenerem. Często też konsultuję mój trening z kolegą, z którym wiele lat ścigałem się w przełajach, na bieżni i w biegach ulicznych, czyli Michałem Kaczmarkiem. Dużo rozmawiamy o tym, co byłoby lepsze. To fajna i w moim przypadku skuteczna pomoc.

Czyli, mówiąc żartem, perfekcyjnie rozwiązałeś problem: jesteś ze swoim szkoleniowcem non stop, na każdym treningu!

(śmiech) To nie jest, niestety, idealny model. Pogodzenie obu ról nie jest wcale proste. Ale czasem, rzeczywiście, doświadczonemu zawodnikowi lepiej jest trenować samego siebie niż pracować ze szkoleniowcem na odległość. Co innego dla sportowca, który zaczyna.

Kiedy rozpoczynałem przygodę maratońską w 2009 roku, poszedłem od razu do trenera Grzegorza Gajdusa, bo wiedziałem, że nie mam wiedzy, doświadczenia i sam sobie nie poradzę. Trochę się nawet wstydziłem prosić go o pomoc z moją kiepską życiówką w półmaratonie i wynikami lekko poniżej 30 minut na „dychę”, bo Gajdus miał wtedy świetnych zawodników: Henryka Szosta, Arkadiusza Sowę, Adama Draczyńskiego, czy Dariusza Kruczkowskiego.

Po kilku latach współpracy, przez chwilę trenowałem sam, wtedy zresztą pobiegłem swoje dwa najlepsze wyniki 2:12.34 i 2:11.20, po tym przyszła kontuzja, która była błędem szkoleniowym. Następnie, po półtora roku walki z urazem współpracowałem z Michałem Bartoszakiem, wreszcie w 2015 r. dostałem się do trenera Leonida Szewcowa, szkoleniowca Henia Szosta. Popracowaliśmy razem 8 miesięcy, ale gdy nie udało się zrobić kwalifikacji olimpijskiej do Rio de Janeiro, znów zostałem sam. I tak jest do dzisiaj.

Któremu z trenerów zawdzięczasz najwięcej?

Zdecydowanie pierwszemu! Markowi Zarychcie, który mnie wychował przez początkowych 10 lat biegania w Płocku: bieżnia, hala, przełaje. Natomiast jeśli chodzi o maraton – to Grzegorzowi Gajdusowi. On zbudował fundamenty mojego biegania na królewskim dystansie, wiele mnie nauczył, a pierwsze 3 lata współpracy były pasmem sukcesów, rekord życiowy za rekordem. Na tej myśli szkoleniowej pobiegłem wspomniane 2 najlepsze wyniki. Dopiero potem przyszła kontuzja i to się załamało.

Ale muszę powiedzieć, że każdy trener dużo mi pomógł. Michał Bartoszak wyciągnął z głębokiego „dołka” po kontuzji, z którym nie mogłem sobie poradzić, z kolei Leonid Szewcow to trener światowej klasy, był szansą, która mogła się nigdy więcej nie pojawić. Pierwszy start pod jego kierunkiem wyszedł dobrze – 2:12:40, drugi spróbowaliśmy trochę za mocno, były też problemy zdrowotne i skończyło się na 2:14. A skoro nie udało się zakwalifikować do igrzysk, rozstaliśmy się – taka była umowa. 

A co Ty jako trener możesz teraz dać zawodniczkom, z którymi pracujesz: Annie Gosk i Dominice Stelmach?

- Mogę pomóc w ich maratońskim rozwoju swoim ogromnym doświadczeniem, żeby nie popełniły błędów, które ja zrobiłem. Dużo wiem także o przygotowaniu wysokogórskim, wielokrotnie pracowałem na takich obozach i wiem, co robić, żeby trening przyniósł korzyści.

Obie biegaczki chwalą przede wszystkim trzy aspekty pracy pod twoim kierunkiem: wiedzę i doświadczenie, bardzo duży spokój oraz indywidualne podejście do każdego zawodnika i każdego treningu.

I to jest chyba najważniejsze. Trener Zarychta uczył mnie wiary w sens ciężkiej pracy na treningu. Systematycznie i cierpliwie, nic na szybko, na hop siup. To jest podstawa sukcesu, a nie, że „może się uda”. Wypracowane, sprawdzone metody, czas i cierpliwość, ciężka praca czasami przez lata. Tym się rządzi bieganie wytrzymałościowe. I to staram się przekazać zawodniczkom. A rozliczą nas, jak zwykle w sporcie, wyniki. (czytaj dalej)


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce