812 km, 10 dni, wsparcie, logistyka… Agnieszka Pamula na Camino de Santiago [ZDJĘCIA]

 

812 km, 10 dni, wsparcie, logistyka… Agnieszka Pamula na Camino de Santiago [ZDJĘCIA]


Opublikowane w pon., 29/07/2019 - 08:44

W minionym tygodniu Agnieszce Pamula dotarła pieszo do Santiago de Compostella. W ciągu 10 dni pokonała aż 812 km, ocierając się o rekord na tej trasie. Do pełni szczęścia zabrakło ledwie 10 godzin...

Agnieszka Pamuła na mecie Camino de Santiago. Do rekordu zabrakło niewiele

Jak wyglądała ta próba z wysokości samego szlaku? Przygotowania do próby? Wyjaśnia sama biegaczka. Przeczytajcie

Bieg

Agnieszka Pamula: - „Jak ja mam przebiec 812 km w 10 dni?” Już na dwa tygodnie przed startem zadawałam sobie ciagle to pytanie, jak tylko zaczęłam odpoczynek przed wyzwaniem, które sobie postawiłam dwa lata wcześniej. Przebiec francuską drogę szlaku pielgrzymkowego Camino de Santiago, zaczynającego się we francuskiej miejscowości St. Jean Pied de Port w Pirenejach i prowadzącego wzdłuż prawie całej Hiszpanii aż do katedry w Santiago de Compostela. Podekscytowanie mieszało się z wątpliwościami. Wszystko już dawno było zaplanowane, spakowane, załatwione, ale tyle rzeczy potencjalnie może pójść nie tak. Z drugiej strony, aby coś osiągnąć, trzeba zaryzykować. Do Francji przylatuję ze swoim mężem Markiem 13 lipca, start mam zaplanowany na kolejny dzień 7:00 rano, symbolicznie w swoje urodziny.

14 lipca jestem zaskakująco spokojna, wszystkie emocje się wyciszyły, zaczynam bieg. Piękne widoki Pirenei dodają skrzydeł. Jest tak spokojnie, wręcz majestatycznie. Po kilkunastu kilometrach jestem już po hiszpańskiej stronie. Pierwszy dzień to sporo górek do pokonania, ale też dużo cienia po drodze i wiatru, które sprawiają, że lipcowe słońce nie pali za bardzo.

Kolejne dwa dni to głównie drogi szutrowe i trochę asfaltu, gdy przebiega się przez różne wioski i miasta. Po drodze mijam sporo fontann, przy których mogę się schłodzić. Oblewam wodą twarz, szyję, opłukuję całą głowę i ramiona. Ulga chwilowa, ale orzeźwia.

Od czwartego dnia trasa zaczęła prowadzić głównie przez polne drogi. A to oznaczało brak cienia i mocno już odczuwalny upał, do 36 stopni w słońcu. Wielu pielgrzymów pomija cześć trasy od Frómista do Leon i nic dziwnego. Tu nic się nie dzieje. Słychać tylko brzęczenie owadów, od czasu do czasu napotyka się pracujących w polu rolników na traktorach, i odczuwa się skwar. Po drodze wiosek z fontannami znacznie mniej. Monotonia jest ciężka dla głowy, ale nie wolno się poddawać. Do przodu, byle do przodu.

W ciagu dnia robimy trzy dłuższe postoje na porządne schładzanie i odpoczynek dla nóg. Słonce najbardziej pali po godzinie 14:00 i dopiero koło 20:00 znowu zaczyna się robić znośnie. Tak upływają trzy kolejne dni. Czułam się jakby chwilami przypalano mnie ogniem. Pomimo mocnych filtrów sparzyłam sobie łydki. Po posmarowaniu żelem chłodzącym owinęłam je gazą, by chronić przed słońcem.

Wreszcie dotarłam do Leon skąd trasa miała znowu zrobić się bardziej pagórkowata, a więc i częściowo zacieniona. Kolejne dwa dni to dużo pod górę. Dzień siódmy kończę przy Cruz de Fierro. To specjalne miejsce dla wielu ludzi, również dla mnie. Tam można zostawić kamyk, który się ze sobą przywiozło z jakąś intencją. Zostawiłam swój. Postałam chwilę w milczeniu, po czym ruszyliśmy do hotelu by po kilku godzinach tu wrócić i kontynuować bieg.

Dnia ósmego mam tak spuchnięte stopy, że nie ma wyjścia i trzeba ciąć buty. Marek wycina dziury po bokach. Ulga ogromna. Od tej pory przy każdym dłuższym postoju moczę stopy w zimnej wodzie i zmieniam skarpetki. Ignoruje palec tak spuchnięty ze cały wychodzi z buta.

Ostatnie dwa dni to głównie mieszanka asfaltu i dróg szutrowych. Ale jest już inaczej. Mija się więcej ludzi. Tradycją jest uzyskanie w Santiago dyplomu Compostela, jeśli przebyło się przynajmniej 100 km szlaku pieszo lub 200 km na rowerze. Wiele ludzi więc robi tylko ostatni odcinek - 117km licząc od Sarii. Nagle pojawia się więcej sklepów gdzie można szybko kupić zimną wodę lub lody. Ja zjadałam na raz dwa lodowe lizaki, lub piłam zimną colę i dalej w drogę.

Ostatnie 40 km idzie mi ciężko. Organizm coraz bardziej domaga się odpoczynku. Powtarzam sobie, że jeszcze trochę i wezmę prysznic i będę mogła pójść spać, a jutro już nic nie muszę. To pomaga.

Wreszcie Santiago. Jeszcze tylko niecałe 3 km do placu przed katedrą. Na chwile przed wybiegnięciem na plac rozwijam polską flagę i daję znać Markowi, że może zacząć nagrywać filmik. Wybiegam, flaga do góry, ludzie klaszczą, jest cudnie. Staję przed słynną katedrą i nie mogę uwierzyć, że to już koniec. Jest 22:15. Szlak pokonany w 9 dni i 15 godzin. Jestem szczęśliwa!

 


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce