Izabella Łęcka: „Nigdy nie mów nigdy!”
Opublikowane w wt., 16/12/2014 - 15:01
Wyznaję zasadę, że w życiu nie ma przypadków. Na początku zdecydowałam, że pobiegnę z mała buteleczką wody. Wyszło słońce, nie wiem jak będzie organizm reagował. Nie zaszkodzi. Około 6-7 kilometra widzę przed sobą jedną zawodniczkę. Zwalnia, ale jej ciało wydaje się delikatnie zataczać. Zapala mi się czerwona lampka. Podbiegam i pytam czy się dobrze czuje, choć jej oczy, blade lico i ciało wydają mówić: „ciało jest tu, ja odlatuję”, a ja odczytuję jednoznaczny komunikat – musi zejść.
Namawiam ją na wypicie wody, jednak ma w sobie coś z upartości biegacza: „Nie, nie zejdę. Powiedziałam, że to przebiegnę. Muszę to ukończyć. Ja sobie tak będę szła po tej białej linii...”.
Dochodzi do nas pewna para. Niestety z powodu kontuzji resztę trasy są zmuszeni pokonać pieszo. Uparta biegaczka nie pozwala się sprowadzić z trasy. Jednak są obok strażacy i oni przekonują ją o konieczności zejścia. „Biegnij dalej, my i tak nie biegniemy, więc tu zostaniemy”. Wiedziałam, że już jest w dobrych rękach, więc kontynuowałam swój bieg. Było mi jej jednak jakoś żal. Wiem jak ciężko jest kiedy coś Ci zablokuje osiągnięcie wyznaczonego celu.
Chyba na 8-9 kilometrze z nieba wylatuje mżawka. Gorące, mokre ciało zostaje orzeźwione delikatnymi muśnięciami darów nieba. Gęsia skórka. Widzę Rynek, a w oddali metę. Kibice z każdej strony. To miłe. Zawsze lubiłam dopingować, nigdy jednak nie zdawałam sobie sprawy z tego jak dużego to daje kopa!
Jestem bliżej. Widzę zegar. 59:45. Myślę sobie – niemożliwe! Twoim celem było złamanie godziny, wiedziałaś, że to możesz zrobić, więc co jest? Ty tego nie zrobisz? No chyba żartujesz! Pełen gaz, dajeszzz!!”
To był finisz, w którym nie zdawałam sobie sprawy, że jestem w stanie tak szybko biegać. Dałam z siebie wszystko. Nogi niosły. Głowa włączyła system „automat”. Nagle jeszcze Fotograf macha do mnie i sugeruje żebym wykrzesała do tego uśmiech. Mówi - ma. Fotka dla reporterów w międzyczasie, ale właśnie... nie ma czasu na międzyczasy! Czas ucieka!
Przekroczyłam metę. Udało się! Choć w pierwszej chwili nie było to moja pierwszą myślą. Jako pierwsze w kolejności były: „serce nie wyskakuj mi z klatki piersiowej”, „Płuca, zacznijcie wchodzić na wyższy poziom roboty!” i dopiero „udało się! Przebiegłam 10 km. Ale...”
Ale… teraz zrozumiałam co czują osoby, które walczą o to, by „złamać” określony czas. Dla mnie punktem honoru było złamanie godziny. Obstawiałam 55-56 minut, a teraz... mogła być 1 godzina i jedna lub dwie... sekundy!! No nic. Banan, woda, fota robiona przez Pana, który machał mi z aparatem przed metą.
Kibicowanie biegaczom kończącym swoje biegi. Wtem patrzę, a tu Owa dziewczyna, która, wydawało mi się, zeszła z trasy! Eskortowana przez dwa motory policyjne, które zatrzymują się jakieś 50 metrów przed metą, by pozwolić jej samej ukończyć to co założyła.
Rozmowa z Kobietą poznaną wcześniej na trasie:
„Od kiedy zaczęłam biegać, moje i męża towarzystwo zmieniło się diametralnie. To bardzo młodzi ludzie, którzy mają całkiem inny system wartości i poglądy niż dotychczasowi znajomi 40+ ukierunkowani na materializm i gromadzenie”. Życie według zasady „Głównie mieć, nie być”.
Teraz czekanie na autobusy, które miały nas odwieźć znów do Krynicy. Obserwacja robienia kolejnej życiówki w wyścigu do nich. Cóż, niektórym biegaczom robienie życiówek przekłada się na wszelkie możliwe sfery. Dojechaliśmy do Krynicy, a Pan spotkany na starcie podając rękę mówi: „Gratuluję! To co, za rok w tym samym miejscu na starcie?”„Ja również Gratuluję. Do zobaczenia więc za rok! :)”
Depozyt. Staję w kolejce. Patrzę – przede mną plecy mojego Ultrasa. Idealnie. Wzajemne gratulacje i pytanie K: „No i jaki czas?”... Zostawiam bez komentarza :)
Nadszedł czas na cudowne popołudnie wspólnego świętowania. Wieczorem podchodzimy sprawdzić wyniki. Szukamy mnie na liście. Chwila napięcia. Mam! Znalazłam! Uśmiecham się do siebie. „No i jak?” Pada pytanie. Z uśmiechem każę szukać mu dalej po czym czuję wielkiego słodkiego buziaka na policzku i słyszę: „Wow! Gratuluję! 59:59! Niesamowite!”.
Ten wieczór i dzień były cudowne od 02:00 do samego jego końca! Gdyby ktoś mi powiedział jeszcze dwa lata temu, że wystartuję w jakimś oficjalnym biegu, że w ogóle będę biegać – uśmiechnęłabym się do niego i pokiwała znacząco głową. Teraz wiem i powtarzam to, co dostałam na bransoletce od K. „Izabelle, Możesz więcej niż myślisz!” i mówię:
„Nigdy nie mów nigdy!” :)
fot. maratonypolskie.pl


