Paweł Cieślik: „Chcę pokonać Marcina Świerca”

 

Paweł Cieślik: „Chcę pokonać Marcina Świerca”


Opublikowane w pon., 23/02/2015 - 14:10

Rok późnej postawił sobie Pan jeszcze ambitniejsze zadanie. Również na rzecz hospicjów dla dzieci przebiegł Pan w ciągu 5 dni blisko 600 km z Tychów do Gdańska. To musiało być ekstremalne doświadczenie. Przecież to wypada prawie 120 km na dzień…

Powiem szczerze, gdyby nie mój fizjoterapeuta Mateusz Rychlik byłoby ciężko. Każdego dnia dokonywał cudów, by postawić mnie na nogi. Ale było warto. Udał się zebrać 6 tyś zł. Poza tym do hospicjum trafił specjalistyczny sprzęt. Dużą satysfakcję dało mi też to, że moją akcją zaraziłem innych do działania. Wiolka Krause przejechała np. na rowerze przeszło 700 km z Żukowa do Tychów też po to, by wesprzeć dzieciaki z hospicjum.

Na początek 600 km na rowerze, potem tyle samo biegnąc. Żeby podołać takiemu wyzwaniu trzeba być niesamowicie wytrenowany. Czy sport odgrywa w Pana życiu ważna rolę?

Ogromną. Na początku była akrobatyka sportowa. Zostałem nawet wicemistrzem Polski juniorów młodszych. Niestety z czasem musiałem z tego zrezygnować.

Co się stało?

Za bardzo urosłem (śmiech). Najlepsi w akrobatyce sportowej mają 160-165 cm wzrostu. Wyżsi nie mają szans. A ja wychodzę z założenia, że jeśli coś się robi, trzeba to robić dobrze. Dlatego ze swoimi 186 cm wzrostu zacząłem szukać czegoś innego.

I pojawiło się bieganie?

Trochę wcześniej była zabawa w grę terenową „Selekcja”. To impreza, której założenia oparte są na podobnych regułach jakie obowiązują przy rekrutacji do jednostek specjalnych. Szybko jednak przerzuciłem się na bieganie.

Jakie były początki?

Straszne. Pierwszy maraton pobiegłem w 2006 r. w Dębnie. Po zawodach myślałem, że umrę. Czas był tragiczny, 4:03:57. Wiedziałem, że coś muszę zmienić. A najlepiej wszystko.

Ktoś Panu pomógł?

Przełomem było dla mnie spotkanie z kolegą po fachu, Jakubem Burghardtem. Ten policjant z Krynicy to 17-krotny Mistrz Polski w biegach przełajowych i na bieżni, m.in. na dystansie 3000, 5000 i 10 000m. Ambasador Festiwalu Biegowego. Później poznałem innych wspaniałych zawodników: Kasię Kwokę, Andrzeja Radzikowskiego, Tomasza Kulińskiego. Dzięki nim zacząłem profesjonalnie podchodzić do treningu, dzięki nim łyknąłem trochę wiedzy. To oni w końcu nakierowali mnie na dłuższe dystanse.

Co trzeba było na początku zmienić?

Musiałem zrzucić wagę i zrezygnować z siłowni. Z moim 78 kg nie miałem żadnych szans na przyzwoity wynik. A ja przecież mierzę wysoko (śmiech). Teraz ważę 10 kg mniej. Musiałem zmienić dietę, zrezygnować z wieprzowiny i wołowiny. Teraz rządzi na moim talerzu makaron, ryby, daktyle, awokado. Najważniejsza jednak była zmiana w treningu. Musiałem go wzmocnić.

Ile teraz Pan biega?

Staram się mieć dwa treningi dziennie. Jeszcze niedawno wstawałem o 4:30, by trochę pobiegać przez pracą. Potem miałem służbę, więc kolejny trening robiłem zaraz po przyjściu do domu. Teraz wszystko mi się przesunęło, więc biegam po robocie. Ale nadal są to dwa treningi.

To wymaga końskiego zdrowia i olbrzymiej dyscypliny. Czy znajduje Pan czas na coś innego?

Bez przesady. Tomasz Kuliński dawał radę przez trzy tygodnie trenować po 50 km dziennie. Więc da się to zrobić. A co do wolnego czasu to uwielbiam książki, szczególnie biografie znanych sportowców i nie mam problemu, by znaleźć godzinę na lekturę.

A bliskie osoby?

Na szczęście mam wyrozumiałą dziewczynę, która akceptuje moją pasję.

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce