Relacja - 26 kwietnia
W drodze po Koronę Ziemi
Aklimatyzacja
Po pierwszych dniach wspinaczki do bazy pośredniej i odpoczynku w bazie głównej wyprawa przystąpiła do kolejnego etapu aklimatyzacji - tym razem w bazie wysuniętej na wysokości 6400 m n.p.m. Mimo, że dotychczasowe dni pod względem samopoczucia były stosunkowo trudne, to kolejne okazały się nie sprawiać już takich trudności:
Dzień czternasty - 23 kwietnia - poniedziałek
Wejście do bazy pośredniej na 5800
Marsz do bazy na 5800 tym razem dla mnie to była pestka. Może dlatego, że organizm jest lepiej przystosowany, może dlatego że byłem po prostu wyspany, a może jeszcze z jakiegoś innego powodu. Nawet sam byłem zdziwiony, że mi tak dobrze poszło. Droga się nie dłużyła, wiedziałem co kiedy nastąpi, bo przecież już raz tą drogą szedłem. To w relacji tak fajnie brzmi, ale warto w tym miejscu dodać, że szliśmy blisko 10 km na wysokości ponad 5000 metrów. Lekarz był wyraźnie zaskoczony moją dobrą formą, zresztą chyba jak większość uczestników naszej wyprawy. Wieczorem kolacja i jak najszybsza ucieczka do namiotu. W poprzedniej relacji nie wspomniałem o tym, ale każdy mimo że jest to wysokość 5800 m ma tu swój namiot, a do tego kuchnia i jadalnia -tego już żadna ekipa nie ma, przynajmniej z tego co widać. O jedzeniu należy mówić krótko, więc nie zdziwię wszystkich czytających jak powiem, że jest ono tutaj kiepskie - ma zawierać określoną ilość kalorii i tyle. Kuchni polskiej nie przypomina wcale, no ale nikt nie przyjeżdża tutaj po to aby się najeść. Jeżeli chodzi o herbatę to po powrocie na pewno przez dłuższy czas nawet nie będę chciał jej pić - wszystko tu przeszło jej zapachem. Apap, powszechnie stosowany w Polsce środek przeciwbólowy ma jeszcze jedno genialne zastosowanie, jak człowieka głowa boli na wysokości to nic bardziej nie pomaga jak właśnie ten środek, dlatego z coraz większym niepokojem patrzę na moje malejące zapasy tego cud specyfiku ,bo przecież do końca wyprawy zostało jeszcze strasznie dużo dni.

Dzień piętnasty - 24 kwietnia - wtorek
Wejście do bazy wysuniętej na 6400
Zaczyna się od tego, że jeden członków ekspedycji podejmuje decyzję o rezygnacji z dalszego marszu z powodów zdrowotnych i powrocie do bazy głównej. Chyba trzeba takich ludzi podziwiać, bo czasami na takie wyjście jak to nasze dzisiejsze czeka się całe życie. Wyjście do bazy na 6400m, po to aby tam nocować. Pierwsza refleksja ,jest taka że ja jeszcze nigdy tak wysoko nie spałem ,bo przecież w trakcie wyprawy na Aconcaguę nocowaliśmy na wysokości 6000 metrów. Droga cały czas pod górę. Niesamowite widoki topniejących lodowców. Po drodze spotykam znajomych Polaków z ekipy Ryszarda Pawłowskiego ponieważ oni są w drodze na dół to stać mnie tylko na wyciągnięcie ręki i powiedzenie, że na pewno się spotkamy, że droga pod górę jest ciężka - bez zbędnych słów - oni to doskonale rozumieją. Dojście do bazy nie zajmuje nawet tak dużo czasu jak się wcześniej spodziewaliśmy, ale na górze już nie jest tak wesoło - zimno i wiatr, a wieczorem nawet pierwsze opady śniegu. Do kolacji leżenie i nic więcej, aż trudno to sobie wyobrazić, że człowiek tak leży i na nic nie ma ochoty, chce tylko żeby mu było ciepło i żeby nikt mu nie przeszkadzał. Kolacja kończy się szybciej niż zwykle, bo wszyscy mają tę samą myśl -spanie, spanie i nic więcej. Jutro zapowiada się długi marsz nie tylko z 6,4 na 5,2 ale przede wszystkim to siedemnaście kilometrów, a na takiej wysokości pokonanie tej trasy po raz kolejny to już nie lada wysiłek. Zimno coraz większe, co prawda nie da się tego porównać z Antarktydą ,ale jak dołożyć do tego naszą wysokość to robi się nieprzyjemnie. W nocy słychać jak pracuje lodowiec, takie głuche pęknięcia ,co jakiś czas - niby nic, ale człowiek nawet jak nie chce to o tym myśli. Ten obóz dla odmiany jest znacznie większy od poprzedniego, widać że nie wszyscy nocują na wysokości 5800 jako jednym z etapów aklimatyzacji

ABC czyli Advanced Base Camp na wysokości 6400 m n.p.m.
Dzień szesnasty - 25 kwietnia, środa
Zejście do bazy głównej na 5200
Krótkie śniadanie i wyruszamy. W zasadzie marsz ani trochę się nie dłuży, jednak wraz z upływem czasu najpierw zaczyna mi dokuczać plecak ,a potem nie bardzo mogę pić tyle ile bym chciał. Gardło robi się bardzo "ostre" i zaczyna dokuczać. Bardzo szybko dochodzimy do bazy na 5800 gdzie jest mała przerwa na zupę. Potem znowu marsz w dół. Już w trakcie marszu dowiadujemy się, że jeden z członków naszej ekspedycji potrzebował pomocy medycznej. Aż trudno sobie wyobrazić co by się stało gdyby nasza ekipa nie miała lekarza, kto by temu chłopakowi zaaplikował tlen (w tym momencie przychodzi mi na myśl Bartek z Poznania, chłopak z którym na trasie mijaliśmy się wielokrotnie, który idzie sam z jednym tylko szerpem). Kiedy przyszliśmy do obozu rozpoczęło się oczekiwanie na tego który został w tyle. Na szczęście po kilku godzinach Siemion dotarł. Powoli zaczynamy się przyzwyczajać do myśli, że nie wszyscy z nas będą w stanie iść wyżej niż te 6400 metrów. W stosunku do pierwszego marszu z 5800 m droga dla mnie była prosta, choć przy końcu nie wytrzymywałem tempa mojego przewodnika Aznora. Po przyjściu do bazy bardzo dobra wiadomość - mamy dwa dni przerwy, a potem dopiero zacznie się marsz na siedem i wyżej. Pisałem już o tym, ale muszę jeszcze raz to powiedzieć: widoki niesamowite, lodowce i małe jeziorka wokół nich, a na tym tle spokojnie drepczące pod górę niesamowite stworzenia czyli jaki. Jak szliśmy do góry Aznor pokazuje mi leżącego nogami do góry jaka i mówi patrz co Ci ludzie robią, idziemy w dół i ten sam jak nie leży a siedzi -jak tu pojąć te stworzenia .

Dzień siedemnasty - 26 kwietnia, czwartek
Odpoczynek w bazie głównej na 5200
Zacznę chyba od tego, że miałem dobre chęci i chciałem wyprać swoje skarpety. Byłem tak zdeterminowany że nawet poszedłem pytać szerpów, gdzie mogę to zrobić .Skończyło się jednak na tym, że za dwadzieścia juanów będą to robić oni. Już od kilku dni chciałem o tym napisać, a ponieważ dzisiaj nic nie robimy dlatego jest doskonała okazja. Po dwóch tygodniach człowiek się do tego przyzwyczaja, ale nie zmienia to tego że tu prawie każdy cuchniei nie jest to nic nadzwyczajnego . Cuchną Jaki ,cuchną Szerpowie ,cuchniemy wreszcie i my. Co prawda akurat dzisiaj mamy możliwość się umyć, ale nawet nie wiem czy skorzystam. Dzisiaj wspaniała pogoda na odpoczynek. Organizm, przystosowany już do dużych wysokości, czuje się w obecnych warunkach bardzo dobrze. Jak sobie przypomnę jak się czułem w dniu przyjazdu to aż dziw bierze. Jak przystało na porządnego faceta z południa złożyłem wczoraj meldunek( zresztą codziennie muszę to czynić )swojej żonie Marioli, która oczywiście miała dużo dobrych rad dla mnie. Tak się czasami zastanawiam dlaczego człowiek jest taki głupi i nie słucha nawet tych, którzy życzą mu najlepiej. Miałem też krótką rozmowę ze Szlachetnym Kuzynem, który poinformował mnie o tym, że życie polityczne wewnątrz PO na Sądecczyźnie przechodzi na nowy, wyższy etap swojego istnienia. Teraz Platforma zamiast zmagać się z PiS-em, będzie walczyć sama z sobą, wykluczając coraz to nowych swoich nawet najbardziej zasłużonych członków. Jakie to dziwne z mojej obecnej perspektywy."
Dziś i jutro pan Zygmunt będzie odpoczywał w bazie głównej na wysokości 5200 m. Jutro rozpocznie kolejna wspinaczkę do bazy pośredniej a następnego dnia do bazy wysuniętej na 6400. Kolejny etap to wejście aklimatyzacyjne do Obozu 1 położonego na wysokości 7000 m n.p.m.
Partnerami wyprawy są: Festiwal Biegowy Forum Ekonomicznego oraz firmy Maspex, PZU Życie, Grupa Energa, Fakro, Enea SA i Ruch.



