Daniel Łazarek: „Meta albo szpital”

 

Daniel Łazarek: „Meta albo szpital”


Opublikowane w wt., 16/12/2014 - 15:21

Po pierwsze idealna turystyczna pogoda. Pełne słońce i wrześniowy żar z nieba. Po drugie bardzo turystyczny klimat samej Krynicy, która przywitała nas wesołym gwarem licznych przyjezdnych i... korkiem na głównej ulicy.

Po trzecie bezproblemowe załatwienie formalności w Biurze Zawodów. Zmiana danych, odbiór pakietów - bez stresu, bez kolejki. Wszyscy wokół uśmiechnięci. To lubię!

I przede wszystkim po czwarte. Na maxa MEGA niespodzianka ze strony samego Organizatora! Dzięki zupełnie bezinteresownemu wstawiennictwu pani Pauliny z biura Organizatora dostaliśmy noclegowy przydział w DW Hajduczek. W tym miejscu pragnę niesamowicie podziękować za okazane serce i uratowanie naszych nieogarniętych głów, które odpowiednio wcześnie nie zadbały o nocleg. DZIĘKUJĘ!

Szczęśliwi, zakwaterowani, najedzeni - mogliśmy chłonąć klimat Festiwalu. Co chwila zewsząd było widać biegnących ludzi z numerami startowymi. To uczestnicy wielu piątkowych biegów. Nawet nocą mogliśmy powydzierać się z balkonu, kibicując startującym w Biegu Nocnym. Istne szaleństwo.

Teraz nadeszła kolej na ultrasów. Punkt 3:00 z krynickiego deptaka wyruszyła kilkusetosobowa banda największych twardzieli obojga płci na 100km trasy Biegu 7 Dolin.

3:10 to już pora na nas. Chóralne odliczanie, wystrzał startowy i błogosławieństwo Pana z Mikrofonem - do końca życia będę pamiętać te chwile! Kibice również nie zawiedli - Pan z Trąbką przygrywał nam raźno, wzruszyłem się bardzo!

Chwilę później zapadł mrok - wybiegliśmy z centrum kierując się śpiącymi krynickimi uliczkami ku górze. Cisza przerywana cichym tupotem trailowych butów i głośniejszym oddechem biegnących. Mrok rozświetlany setkami czołówek - widok i atmosfera magiczne!

„Tylko spokojnie, tylko spokojnie!” powtarzałem sobie w duchu. Trzymałem się blisko eM, która mając z tyłu głowy zbliżający się wyjazd do Indonezji, również nie chciała zrobić sobie krzywdy.

Niestety stało się to, czego tak bardzo się bałem. Noga przestała działać na podbiegu na Jaworzynę. Po 5km od startu rozdzierający ból przeszywał nogę. I dumę. Mogłem iść, nie mogłem biec. Postanowiłem spróbować kontynuować trasę. Widmo nie zmieszczenia się w limicie na pierwszym punkcie pomiarowym przesłoniło praktycznie całą radość. Z uczestnictwa w biegu. Bowiem serce nadal skakało z radości, że znów może bić w pięknych górach ,w niezwykłych okolicznościach przyrody. Wschód słońca przywoływał fajne wspomnienia. Wszystko było idealne, tylko ta noga...

No nic, po płaskim i w dół traciłem mnóstwo czasu, za to pod górę szło mi całkiem nieźle - wykreowała się grupa współuczestników, z którymi co chwilę mijaliśmy się - oni mnie wyprzedzali na zbiegach, ja ich na podejściach. I tak to szło.

Herbata na Hali Łabowskiej i dalej ku Rytru!

Jakoś doczłapałem się do Przepaku nr 1. Pół godziny przed końcem limitu. Co dalej? Pomachałem tą nogą, założyłem świeże skarpety i lekkie ciuchy „na dzień”... i polazłem dalej! Nowy zastrzyk energii i szlak lekko w górę podładowały akumulatory i wiarę w końcowy sukces. Nie zachwiała jej nawet mordercza ściana szlaku na Przehybę. Doganianych ludzi bezpardonowo dopingowałem do walki. Tuż przed bufetem na Przehybie spotkałem eM wracającą już stamtąd - zmęczoną, ale uśmiechniętą. Napierała na Radziejową - nie mogłem być gorszy :)

Doładowanie harbatą i miłym słowem wolontariuszy było na tyle skuteczne, że pod Radziejową wdrapałem się z wielkim bananem na buzi. Po drodze postanowiłem zawalczyć. Łyknąłem kolejną niebieską pigułkę ketonalu. A co potem się działo....

Obejrzyjcie:

Dziękuję wszystkim razem i każdemu z osobna. Wolontariuszom, Pani Paulinie, paniom Recepcjonistkom. Wszystkim zaangażowanym w to wydarzenie. Wrócę tu za rok, zdrowszy i silniejszy. Bogatszy w doświadczenia. Bo warto wracać do dobrych ludzi!

Kawaler Wieczorową Porą.

Daniel Łazarek

Wiecej zdjęć

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce