Skromny XIX Maraton Solidarności - relacja Ambasadora
Opublikowane w wt., 20/08/2013 - 12:29
I znowu jestem na trasie maratonu. Do Gdyni przyjechaliśmy z Andrzejem w środę po południu, a właściwie wieczorem, tuż przed zamknięciem biura zawodów.
Podróż Warszawa - Gdańsk pokonaliśmy Polskim Busem w dobrym czasie 5 godz., za rozsądne 17+1 zł.
Pasta party, plaża, morze i pobudka o 6.30
Jak zwykle w Alei Piłsudskiego przed biurem zawodów nie widać żywego ducha, ciemno i pusto, po chwili trafiło się kilku zdezorientowanych biegaczy pytających o cel swojej podróży. Ponieważ dla mnie to trzeci start w tych zawodach, więc od razu trafiamy właściwie i bez problemów odbieramy pakiety startowe z przyzwoitą koszulką techniczną i kilkoma drobiazgami reklamowymi. Organizujemy sobie pasta party w pobliskiej pizzerii, szkoda, że na to nie wpadli organizatorzy.
Korzystając z dobrej pogody idziemy jeszcze na plażę zobaczyć morze, niestety zaraz dzwoni pani recepcjonistka z hotelu ?Checz?, pytając, kiedy przyjedziemy, bo chciałaby się już położyć spać. Co było robić, jak najszybciej jedziemy do hotelu.
Rano pobudka o 6:30 i szybkie lekkie śniadanie. Jesteśmy w dobrych nastrojach, bo zapowiada się ładny dzień. O 8:00 jesteśmy już na starcie, powoli schodzą się zawodnicy. Większość znamy przynajmniej z widzenia, to dość kameralny bieg, pomimo swojej legendarnej patronki ?Solidarności?. Jest też trochę znajomych z Warszawy oraz trochę zawodników z innych krajów. Wszyscy w bojowych nastrojach. Ogółem około 750 osób. Przystąpiłem natychmiast do akcji ulotkowej Półmaratonu w Ciechocinku i Festiwalu Biegowego w Krynicy. Zainteresowanie dość duże, większość o nich słyszała, nie wszyscy tam byli. Jeszcze tylko krótki, ale rzęsisty deszcz i oddajemy rzeczy do depozytu-autobusu , który przewiezie je na metę do Gdańska.
O 9:00 zaczynają się oficjalne przemówienia i składanie kwiatów pod pomnikiem upamiętniającym poległych stoczniowców.
Wymarzona pogoda, tylko oprawa taka skromna
To już 19. edycja tego biegu, ale kiedy podczas rozgrzewki w Al. Piłsudskiego rozmawiamy z napotkanymi mieszkańcami, nikt niestety nie wie, co się dzieje na ich ulicy i o co chodzi z tym bieganiem. Jesteśmy tym nieco zbulwersowani, zresztą inni zawodnicy też żałują, że bieg, który mógłby być wizytówką Polski, odbywający się w jednym z większych miast i wielkiej atrakcji turystycznej, jaką jest niewątpliwie Trójmiasto, ma tak skromną oprawę.
Ale przejdźmy do meritum. Punktualnie o 10:00, ale też niespodziewanie, bo bez zwyczajowego głośnego odliczania pada strzał startera. Ruszamy do biegu. Pogoda wymarzona: zachmurzenie, niewielki wiatr, 15-20 st C. i właśnie przestało padać. Plan biegu mamy taki: pierwsze 10 km w tempie 5:20 - 5:30 min/km, później utrzymać lub zwiększyć tempo, połówka w czasie 1:50, finisz około 3:45.
Trasa biegu znana, prosta i łatwa: Gdynia-Sopot-Gdańsk-Westerplatte-Gdańsk, kibiców jest niewielu, stoją głównie na przejściach dla pieszych. Co 5 km zaplanowano wodopoje, a od 20 km banany i cukier oraz gąbki z wodą do odświeżania, a także kurtyny wodne wystawione przez Straż Pożarną.
Po pierwszych 5 km stawka się trochę rozciąga, każdy wpada w swój rytm. Biegniemy początkowo trochę szybciej 5:00-5:10/km. Ja czuję podudzie w prawej nodze, ból przemieszcza się od kolana do pachwiny, ale po solidnym rozgrzaniu gdzieś do 10 km ustępuje. Do Wrzeszcza tj. do około 15 km trasa lekko pofalowana, cały czas lekko w górę i w dół, ale nie zwalnia to biegu.
Do Gdańska stawka cały czas się miesza, wyprzedają nas znajomi lub my wyprzedzamy ich. Wymieniamy uwagi i spostrzeżenia, rozmawiamy o biegach. Większą część dystansu biegniemy z Moniką z Gdańska z zamiarem zrobienia czasu 3:45 .

