Chemnitz Marathon: Piekło w niebiesko-żółtych barwach

 

Chemnitz Marathon: Piekło w niebiesko-żółtych barwach


Opublikowane w wt., 07/07/2015 - 09:36

Po zakończeniu drugiej pętli znacznie zwolniłem, nogi jakby przykute do siebie wąskim łańcuchem odmawiały biegu. Zaczęło się… Spodziewałem się tego momentu, ale że tak szybko nastąpił? Nie była to maratońska „ściana”, nie było zmęczenie (fizycznie nie czułem się źle), temperatura jednak sprawiała, że nie mogłem trzymać żwawego tempa, ba… nawet truchtać. Za każdym razem kiedy próbowałem przejść choćby do truchtu czułem jak szybko ulatują ze mnie siły. Musiałem znów przechodzić do marszu. Piekielny upał. Czy kiedyś nauczę się biegać w słońcu?

Kiedy trasa przebiegała w cieniu, było w miarę „przyjemnie”, lecz kiedy wybiegaliśmy na otwartą przestrzeń gorące powietrze zabierało dech w piersi. Bieganie w taką pogodę nie należy wcale ani do przyjemnych ani szybkich. W głowie pojawiają się myśli, czy tak jak inni nie podjąć decyzji o rezygnacji. Mogę się poruszać, oddychać, nie jest łatwo – ale powoli brnę do przodu. Podjąłem decyzję: bez względu na czas na mecie, walczymy dalej!

Gdy półmaratończycy zakończyli rywalizację, na 10-cio kilometrowej pętli zrobiło się luźniej. Stawka mocno się przerzedziła. Za mną i przede mną widziałem tylko pojedynczych masochistów, takich jak ja – równie wykończonych biegiem i pogodą. Przeplatając trucht z marszem starałem się gonić i jednocześnie nie dać się dogonić. Zabawa w wilka (Szakala z Bałut) i owcę, przy czym ja chciałem być tylko wilkiem „Szakalem”.

Na czwartym-ostatnim okrążeniu wyprzedziłem kilku biegaczy i metę przekroczyłem po 4 godzinach, 28 minutach i 3 sekundach. Prawie 28 minut później niż w debiucie maratońskim w tym mieście. Nie jest to wynik, który planowałem, ale przy tej pogodzie nie mogłem wybiegać nic lepszego.

Patrząc na listę wyników, nie tylko mnie pogoda złamała. Zająłem 41. miejsce w klasyfikacji generalnej na 80 osób (choć startowało nas o wiele więcej!) oraz 9. miejsce w klasyfikacji wiekowej.

Na mecie większość uczestników szukała cienia i wypoczywała trzymając w ręku zimne piwo (którego mogliśmy wypić – jak na wielu niemieckich imprezach – w ilości nieograniczonej) Zamieniłem też kilka słów z jednym z półmaratończyków, który ukończył bieg z… pustym KEG-iem na plecach! Jak wspomniał, jest to forma przygotowań do triathlonu, który z tymże akcesorium trzeba przepłynąć, przejechać na rowerze, a na końcu przebiec i... wypić na mecie!

Przekraczając linię mety, otrzymaliśmy nietuzinkowy, bo drewniany medal z podobizną na awersie Karola Marksa (Chemnitz w latach 1953-1990 nosiło nazwę Karl-Marx-Stadt, czyli Miasto Karola Marksa). Bieg w tym upale i walka o wynik były dla mnie ważną lekcją, by nie mierzyć sił nad zamiary, a zarazem i lekcją pokory. Z próbą „rozmienienia” 4 godzin pozostaje mi poczekać… Czy do 3 razy sztuka w tym przypadku się sprawdzi?

Szymon Drab, Ambasador Festiwalu Biegów

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce