5. Festiwal Biegu Rzeźnika – ultra debiut Run Addicts

 

5. Festiwal Biegu Rzeźnika – ultra debiut Run Addicts


Opublikowane w pon., 01/07/2019 - 09:28

Etap 4 – Roztoki Górne – META

Bufet w Roztokach był świetnie przygotowany – tak jak i na wszystkich innych punktach. Osoby pracujące przy nich wykonywały rewelacyjną pracę. Uwijały się jak mogły, aby wszystkim ułatwić pobyt i przyspieszyć ponowny powrót na szlak. My ponownie wysmarowaliśmy się maścią, popiliśmy, pojedliśmy i z wielką ulgą ruszyliśmy na te ostatnie 14 km z hakiem. Jeszcze nie bezpośrednio na metę, bo po drodze czekał nas ostatni mały checkpoint z wodą i przekąskami w Lisznej (jakieś 6 km przed metą).

Mimo iż ból był tak duży, że Łukasz mógł biec tylko z wciśniętymi palcami między kości biodrowe (i tak przez kolejne 2,5 h), a Pawła „czwórki” żyły swoim życiem – wiedzieliśmy, że ten bieg ukończymy. Nie wiedzieliśmy jednak, że potrwa to jeszcze tak długo i będzie tak ciężko. Wielokrotnie czytaliśmy relacje osób biegających tu wcześniej, że ostatnie 10 km to nie jest jeszcze „domek z gąskami” z którymi możemy zacząć się już witać, ale doświadczyć tego na własnej skórze, to zupełnie co innego. Tak jak wcześniej podejścia potrafiły się ciągnąć w nieskończoność, tak te ciągnęły się w dwie nieskończoności i były zdecydowanie bardziej strome niż tamte wcześniej. Zbiegi na pewno miały więcej błota, a bramę z metą ktoś ciągle przestawiał dalej. Powtarzał się też schemat z wyprzedzaniem na zbiegach. Im więcej było błota, tym więcej osób mijaliśmy – chociaż wyprzedzanie nie było łatwe. Utrzymać przyczepność, nie potknąć się o kijki i w nikogo nie wpaść wymagało sporego skupienia, a o to nie było wtedy już tak łatwo jak wcześniej.

Po lekkim doładowaniu się energetykiem w Lisznej (nigdy tego nie pijemy, ale w takim momencie masz ochotę na wszystko – a to wtedy pomogło!) ponownie humory wróciły – w końcu do mety już tuż tuż. I te tuż tuż trwało jeszcze jakieś 149 rzuconych „ja pierdolę” bądź innych podobnych niecenzuralnych synonimów. Przewińmy jednak wyścig do przodu i oto jesteśmy na mecie. Słychać dzwonki, krzyki kibiców, wyprzedzamy ostatnich zawodników przed nami, ostatnie poślizgi na błotku i wpadamy szczęśliwi na metę po 14 h i 29 min morderczego biegu.

5. Festiwal Biegu Rzeźnika – ogólne wrażenia i podsumowanie

Ten wyjazd do Cisnej był dla nas wielkim wydarzeniem, nie tylko sportowym. W naszych głowach siedział już od końcówki ubiegłego roku, wywołując dreszczyk emocji i niepewność, czy jesteśmy w stanie pokonać ten dystans. Dużo biegania na treningach i kontuzje to okres pełen sportowego napięcia. Tam w Bieszczadach był już spokój. Zrobiliśmy wszystko co mogliśmy, tam mieliśmy już tylko zbierać plony i cieszyć się biegowym świętem. Tak też było. Małe miasteczko na skraju Polski tętniło życiem lepiej niż Bydgoszcz w sobotni wieczór. Mnóstwo pozytywnych osób, ludzi kochających to co robią i cieszących się życiem.

Po kolejnych biegach zamieniało się trochę w festiwal chodzących pokracznie ludzi, ale to też było piękne. Każdy spoglądał na siebie z uśmiechem i zrozumieniem. Na twarzy było widać dumę i szacunek dla innych, bo to co nas ten bieg nauczył to to, że każdy kto taki bieg ukończy zasługuje na ogromy szacunek. Trzeba w to włożyć ogromną pracę i być mega odpornym psychicznie.

Wielkie ukłony dla organizatora i prekursora biegu, pana Mirka Bienieckiego, z którym mieliśmy okazję chwilę porozmawiać i cyknąć wspólną fotkę.

Te kilka chwil pozwoliło potwierdzić książkowe opisy – mega pozytywny pasjonat i super człowiek. Świetna organizacja Festiwalu! My od siebie mielibyśmy tylko jedną uwagę. Zaplanowane koncerty powinny odbywać się przed dekoracjami – tak jak się odbyło po wszystkim to nie było komu się bawić – było pustawo. Słabe było to pakowanie miasteczka już od soboty, jak Festiwal trwał do niedzieli. To tyle tego gorszego.

Czy wrócimy?

Kiedy kończyliśmy bieg to stwierdziliśmy, że jest to nasz debiut w ultra i zarazem zakończenie kariery. Że to nie dla nas, że do 40 km to jeszcze po górkach można porobić, ale nie takie rzeczy. Mijały jednak godziny i kiedy rano na następny dzień wstaliśmy już wiedzieliśmy, że tak to się chyba nie skończy. Dziś, ku rozpaczy bliskich, którzy są tym biegiem chyba bardziej zmęczeni niż my. Musimy stwierdzić, że pewnie do Cisnej jeszcze wpadniemy.

PS – Odzież opisana w niniejszej relacji została nam wysłana do testów przez Decathlon Bydgoszcz (buty i plecak Kalenji) oraz od Salomona (plecak z wyposażeniem oraz buty opisane w relacji). W ramach współpracy nie zostaliśmy zobowiązani do reklamy, dlatego wpis ten jest jedynie rzetelną informacją o naszym wyposażeniu na ten wyjątkowy bieg. 

Łukasz i Paweł – runaddicts, 2019


 

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce